Jestem leniwa, ale udało mi się znaleźć trochę ścinków i nieco posklejać w całość... szajsowate, wiem... ale dajcie wy mi teraz spokój X___X. PS. To miało być pseudo walentynkowe... ziew.
***
Walentynki... otwieramy drzwi a pod nimi... góra różowych serduszek! Wydarłyśmy mordy w przerażeniu! Nie dość, że cholerne słodkie serduszka, to do tego kurwa różowe! Vamp przestała oddychać i wyrąbała się do tyłu nieprzytomna. Lia w przerażeniu zanurkowała w wyro z okrzykiem „Zemsta planktonu”, Vivian walnęła głową o futrynę i spłyneła po niej. Tośka również rzuciła się w wyro za Lią. Ja i Vix byłyśmy nieco bardziej odporne na takie widoki, więc moja kuzynka żeby się znieczulić zafundowała sobie cios w głowę nogą od stołu i padła. A ja cholera nie miałam już czym bo się noga złamała T__T. Żeby było bardziej dramatycznie wyskoczyłam z okna i zawisłam na drzewie... za fraki, a że mam lęk wysokości to zemdlałam...
***
Ocknęłam się na kanapie... nademną stała Rybka patrząc wyłupiastymi oczami...
- Obudziła się! - wydarła otwór gębowy. Zdziwiło mnie to, bo ni widu, ni słychu mojego złotego koziołka ofiarnego... powinnam się zaniepokoić?
- Szatanie, nie wrzeszcz tak - złapałam się za głowę... na kanapie obok leżała reszta Pił...
- Co wam się właściwie stało?
- Różowe... serduszka... dużo... serduszek... różowych... - majaczyłam.
- Oj chcieliśmy wam zrobić miłą niespodziankę...
- Niespodziankę?! To był zamach na nasze życie! My prawie zbiorowe samobójstwo popełniłyśmy!
- Różowy! - wydarła się Vamp zrywając z kanapy – Nienawidzę, kurwa, różowego, kurwa!
- Nie pomyśleliśmy...
- To pamiętać na przyszłość! Następnym razem góra martwych kruków bardziej nas ucieszy....
- Eee... no dobra...
- Idziemy na śniadanie...
- Nie! Nie możecie tam wejść - Itaś stanął w drzwiach.
- Z drogi Oskarek! - Vix przepchnęła na bok chłopaka i wparowała do kuchni... za chwile był potworny wrzask. Wleciała do salonu cała opsypana płatkami róż, zachłysła się powietrzem i upadła na twarz. Reszta patrzyła z przerażeniem. Wyleciałam z salonu i wracając z odkurzaczem *goł goł połer syf* ruszyłam ratować kuzynkę. Biedaczka w szoku zapomniała czy ustawiła równo papucie koło łóżka i całe śniadanie siedziała zdenerwowana...
***
Do południa w siedzibie rozlegały się okrzyki bogate w porównawcze epitety i wiązanki typu „Do chuja Wacława co to jest?!”, „Na stukniętą Jadzię, ja się kurwa pytam co to?!”, „Czy was pierdolła z cegły jaskółka?!”, „To wygląda jak baran po spotkaniu z kosiarką Liderka i do tego pośmiertnie rozczesany grabiami... mimo to, dowiem się kuźwa co to za szmelc?”...
I tak w koło i wesoło... Kiedy dostałam zawału już nie wiem, który raz, postanowiłam się udać do kuchni, podeżreć coś do obiadu... Wlazłam do pomieszczenia, gdzie Vivian krzątała się w fartuchu... zauważyłam włączony piekarnik...
- A to co? – gapiłam się na rękę wsadzoną do piekarnika.
- A nie wiem, znalazłam na stole to postanowiłam upiec dla Zetsusia... – odparła Vivian dalej się krzątając.
- Eee.. o kurwa! Toć to Deia O_O’’’ – wydarłam się zauważając wywalony język.
- Jak to?! – przeraziła się Vivian – to on ma takie paskudy na rękach o_O’ o ble... a ja siedzę koło niego na obiedzie! O_O’’’
- Pierdolę, to mi się nie podoba – otworzyłam piekarnik i wyjęłam łapsko – Kurwa, gorące!
- No a coś myślała – Vivi rzuciła we mnie rękawicą.
- Dobra... idę się dowiedzieć skąd to się tu wzięło... – wyszłam z kuchni i pomaszerowałam aż na sam koniec korytarza.
- Dei otwieraj =.=
- ...
- Jesteś?! Otwieraj bo drzwi wywarzę! – wydarłam się waląc wściekle glanem.
- Co się tak dobijasz.... – drzwi się uchyliły.
- Mam sprawę do wyjaśnienia... – wlazłam nie czekając na zaproszenie.
- Niby jaką?
- Co to jest? – pokazałam na rękę.
- Aaa to... no cóż, tak mnie tu wszyscy lubią, że praktycznie to już nic... T.)
- Jak to? Który taki debil? O_O’’
- Eee... taki był plan na misji... po prostu... no i tu kończy się prostota... tu nikt niczego nie robi bezinteresownie...
- Do rzeczy... – mruknęłam.
- Dobra: Ta podła pijawa z polecenia szefa miała mi ją przyszyć ale rząda zapłaty... i to nie małej...
- A to gnida...
- Nie udawaj, że mnie żałujesz... mnie tu wszyscy traktują jak śmiecia...
- Nie muszę udawać... a ty zamiast się zachowywać jak jakieś emo lepiej byś dał raz, drugi po ryju i by się odzwyczaili...
- Może... ale kobiet bić nie będę...
- Kobietami to ja się zajmę... jeszcze brakowało żeby mi ciebie wykopali...
- A no co ci ja?
- Do ataków... sama nie dam rady niczego wysadzić... a bez tego bym zgniła...
- No to skoro już wszystko wiesz to idź się zająć swoimi sprawami...
- Pogięło? Mam zamiar pobawić się w „dobrą” wróżkę albo niańkę...
- To znaczy?
- Że pójdziemy do tej cholery i nie wrócimy dopóki cię nie zreperuje... ja tego dopilnuję...
- Kochana jesteś ^^
- Ekhem...
- To znaczy podła ^^
- Tak lepiej, idziemy...
Potoczyłam się korytarzem.
- Chyba nie będziemy pukać co?
- No nie wiem...
- Rozumiem, że nie będziemy – otworzyłam drzwi z kopa i weszłam z podłą miną.
- A ciebie kto tu wpuścił! Opłacanie składki jest od jutra!
- Przyszłam w innej sprawie...
- Nie zamierzam opłacać z pieniędzy organizacji waszego rachunku za telefon!
- Zamilcz wreszcie! I lepiej posłuchaj co mam do powiedzenia... – burknęłam.
- No, czego mi dupę zawracasz w takim razie?
- Masz go zreperować – wepchnęłam blondyna do pokoju – i to zaraz... teraz...
- A zapłatę masz?
- Mam...
- Tanuś, ale przecież...
- Cicho... niech będzie zapłata – wyjęłam z kieszeni plastikowy, czarny pierścionek – proszę bardzo...
- Kpisz sobie ze mnie?! To jakieś badziewie z automatu!
- To jest diabelskie złoto, nie gówniany plastik produkowany przez ludzi – wcisnęłam trochę chakry w pierścionek, tak by zaczął świecić...
- Kłamiesz!
Podeszłam... złapałam go za gardło i podniosłam wlepiając wściekłe, czerwone oczyska...
- Sugerujesz, że kłamię?! – warknęłam zaciskając palce na jego krtani.
- Skądże znowu o_o’’’ Nie ma sprawy, zreperuję go...
- To czego pieprzysz nie do rzeczy – puściłam go i usiadłam na jakimś worku... znając życie to pełnym forsy...
***
- Tanuuuuś *___*, jesteś wielka...
Spojrzałam nieco do góry.
- Tego bym nie powiedziała... mniejsza o to... – ruszyłam w kierunku kuchni... może jeszcze wszystkiego niezeżarli...
***
Zastanawia mnie, czy ja przypadkiem nie przesadziłam... ok., załatwiłam sprawę z Pijawą ale... z jakiej racji on się do mnie klei? Ochyda =.=. Ja jestem cierpliwa... ale żeby mnie na chama brać na kolana i obmacywać to juś jej przegięcie! Bluzgając na prawo i lewo zatrzasnęłam się w pokoju i wywlekłam moje szataniszcze...
- Belciu...
- Nie nazywaj mnie tak =_=
- Czemu? Przecież to dość trafne zdrobnienie do twojego imienia... – chociaż i tak wolę Evil... lubię słodzić *___*.
- Evila przebolałem... ale Belcia to mi już daruj T_T
- Niech ci będzie... Beleth...
- Czego chcesz?
- Ja?
- Ostatni raz powiedziałaś mi po imieniu jak nieudało ci się namówić dziadka, żeby ci powiedział skąd się biorą demony...
- A no... chce mi się lulu... – objęłam demona.
- O czym ty myślisz do cholery?! – odskoczył jak poparzony.
- Żebyś mnie popilnował.... blondyna jest dziś niebezpieczna...
Szatyn odetchnął.
- Niech ci będzie... ale czego się na mnie uwalasz?!
- *///* Mrrrr...
***
Wypełzłam dopiero wieczorem... żreć mi się zachciało... wracając z kuchni i klapiąc paputkami po parkiecie...
- Tanuuuś... – dwie łapy wciągnęły mnie do pokoju... wrzeszczałabym, ale jeszcze się nie do końca obudziłam...
- Czego? – odpaliłam Hellingana. Liderek po 20 odcinał prąd bo jest oszczędny...
- Tanuuuś... – dwie łapy złapały mnie w pasie...
- No czego? Trzeci raz powtarzać nie będę...
- Zostaniesz?
- Gdzie?
- Tu...
- A po kij?
- Mrrr...
Co on odwala? Jak to miało być mruczenie, to coś mu niezbyt wyszło...
- To jak?
- Co jak?
- Zostaniesz?
- Hmmm... – no do cholery... *tic tac, tic tac, tic tac...* Doznałam oświecenia jak przypomniało mi się, że miałam przynieść herbatkę Evilowi... Matko droga! O___O Co ja tu jeszcze robię?!
Wybiegłam z wrzaskiem do kibla. Drogi Diable dlaczego tu nie ma okna!? T__T...
- Tanuś, kochanie ty moje, nie uciekaj, proszę!
- Ja nie uciekam! Mam...eee... chory pęcherz! - ooo... kratka wentylacyjna... zbawienie *__*... Wlazłam na klapę od kibla później na zlew i wyjęłam plastikową osłonkę... ktoś musi otworzyć kibel przecież.... emmm... zostawię klona... stworzyłam replikację, która miała za zadanie wyjść, nagadać głupot i zmyć się do pokoju... Wlazłam do kanału wentylacyjnego... czołgałam się nim aż natrafiłam na odnogę... hymm... jedzie tuszem od drukarki, to nie nasz pokój... czołgałam się dalej... z tego wyjścia jechało sushi... to też nie nasz pokój... po jakimś czasie trafiłam na długi biegnący nieco w dół... z niego jechało ludzką padliną... Zobaczyłam czarny worek oblejony naklejkami dla dzieci i przewiązany wstążką... skąd ja to znam... a no tak! Prezent na urodziny dla Vamp się znalazł! Trafiłam! Zsunęłam się na dół i ze wzruszenia chwilowo przytuliłam zwłoki. Później walnęłam z kopa kratkę i spadłam na łóżko. Wrzasnęłam i jebut na podłogę...
Vix ja cię kiedyś zabiję za ten materacyk z gwoździ! T.T... Cała szczęśliwa, że żyję nie zwracając uwagi na dziwne miny Pił uwaliłam się do łóżka...
***
Amen...